Covidowe Love czyli miłość w czasach zarazy… 20 marca 2020r. w Polsce wprowadzono stan epidemii. Nasze życie zostało podporządkowane nowym ograniczeniom. Nie odbywały się porody rodzinne. I właśnie wtedy, 26 marca 2020 roku – 2 tygodnie przed terminem, usłyszałam pukanie w brzuchu i odeszły mi wody.  Junior już chciał się z nami spotkać. Do szpitala podwiózł nas mąż, ale musiał zostać na zewnątrz. Zostaliśmy sami. Poród był traumatyczny.

Ból był nie do zniesienia. Wołałam o pomoc.

Ciężko mi się wraca wspomnieniami do tamtych chwil. Kiedy w końcu przyszedł lekarz i rozpoczęłam parcie – doszło do dystocji barkowej. Naszego maluszka wyciągnięto i na krótką chwilę położono na moim brzuchu, ale szybko zabrano. Zostałam znowu sama na sali i nie byłam w stanie powstrzymać łez. Otrzymał 7 punktów w skali Apgar. Na szczęście otrzymałam informację, że zaczął oddychać i skóra się zaróżowiła. Miał zasinienie na czole, wybroczyny na oczach oraz gałkach ocznych, guzka na głowie, zaczerwieniania na potylicy. Trafił do inkubatora a ja na salę z dwoma dziewczynami po porodzie, które dzieci miały przy sobie.

Przez ponad dobę nikt nie zauważył, że jego prawa ręka się nie rusza. Dopiero następnego dnia po porodzie, kiedy nareszcie nasz maluch miał już być ze mną w pokoju, okazało się, że ręka jest bezwładna.

Ale za to jest widoczny ruch paluszków, co dawało mi nadzieję. Szpital nie wiedział, co robić w takie sytuacji. Nie docierało do mnie, co mówią. Płakałam. Po konsultacji telefonicznej uzgodniono, że kolejnego dnia, synek zostanie przewieziony do UCK w Gdańsku. Nie  było wiadomo, czy przyjmą tam matkę. Nasz maluszek cały czas nie był ze mną, tylko w pokoju z inkubatorami. Mąż odebrał mnie ze szpitala i czekaliśmy aż naszego malucha przyniosą do karetki i za karetką jechaliśmy aż do właściwego szpitala. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że na szczęście tak malutkie dzieci mogą być z mamą. W końcu mogłam być z nim w jednym pokoju, na rozkładanym fotelu.

Minęły kolejne dwa dni. W weekend nie było fizjoterapeuty. Nie wiedziałam, jak mam trzymać, jak karmić moje własne dziecko. Rodzinie wysyłałam zdjęcia, na których nie było widać rączki.

Po 4 dobach od porodu, w poniedziałek, przyszedł fizjoterapeuta, którego magiczny dotyk sprawił, że rękadrgnęła. Rozpłakałam się ze szczęścia. To oznaczało, że jest szansa na poprawę. Nic nie wiedziałam na temat porażenia splotu barkowego typu Erba. Poprosiłam o możliwość zapisania sobie, jaknazywa się ten uraz. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z nim i nikt ze mną na ten temat nie porozmawiał. Zostaliśmy tam do piątku. Mieliśmy dodatkowe badania główki i brzuszka, ponieważ doszło do wylewów oraz serducha, ponieważ w trakcie ciąży miała miejsce niedomykalność zastawki trójdzielnej. Opieka była cudowna.

Nareszcie mogliśmy wyjść do domu, do stęsknionej, 1,5-rocznej córeczki. Tata mógł zobaczyć synka na żywo, dotknąć go, przytulić.

Wykonywaliśmy zadane ćwiczenia w domu. I wtedy zaczęły się kolejne problemy. Wszystkie ośrodki rehabilitacyjne były zamknięte. Prywatne również. Fizjoterapeuci obawiali się konsekwencji  prowadzenia praktyki. Nikt nie odbierał telefonów.

W końcu udało się z kontaktować z rehabilitantką, która zgodziła się na połączenie na skype. Jak zobaczyła nasze małe szczęście, to natychmiast interweniowała. Skonsultowała się z koleżanką neurologiem, która obejrzała filmiki z domowymi ćwiczeniami i powiedziała nam, że dziecko wymaga natychmiastowej rehabilitacji , której my nie jesteśmy w stanie wykonywać. I tak rehabilitujemy do dziś.

Całe nasze życie podporządkowaliśmy rehabilitacjom, które odbywały się przez pierwsze miesiące – 5 a nawet 6 razy w tygodniu.

Mąż musiał zrezygnować z pracy. Do opieki nad dwójką dzieci jest potrzebnych dwoje rodziców. Nie można się udać się do lekarzy, fizjoterapeutów, na badania – z dwójką dzieci z uwagi na obostrzenia. Pomijam już, że nawet podczas domowych rehabilitacji, córka nie rozumiała, czemu jej brat tak płacze i staraliśmy się, żeby nie było jej w tym czasie. Jest zbyt malutka, żeby można jej było wytłumaczyć, że pani nie robi krzywdy bratu, tylko stara się mu pomóc. W Ośrodku Wczesnej Interwencji spotkaliśmy się z ogromnym zaangażowaniem, ale Ośrodek jest często zamykany, zajęcia odwoływane, zamiast rehabilitacji są porady telefoniczne. Dlatego od samego początku rehabilitujemy nasze małe szczęście również prywatnie. I w końcu są efekty !

Wszystko wskazuje na to, że nasz Leo nie będzie musiał poddać się operacji!

Zarówno pani neurolog, jak również pani doktor z Ośrodka Wczesnej Interwencji były zaskoczone postępami. Przez pierwsze pół roku rokowania nie były dobre. Ale kontynuowaliśmy fizjoterapie, wierząc , że będzie lepiej. Niedowład prawej górnej kończyny doprowadził do asymetrii. Nasz maluszek do 10 miesiąca nie siadał. Dopiero teraz się tego uczy. Dlatego już nasi fizjoterapeuci przewidują problemy z kręgosłupem i nóżkami. Prawa ręka jest nadal osłabiona, ale rusza się. Dłoń coraz mniej się wykręca i zaczyna się coraz się lepiej układać. Wiemy, że jest przed nami jeszcze długa droga, ale ten tunel jest już oświetlony!

Kluczowe w tym urazie są oczywiście pierwsze dni, tygodnie. Fizjoterapeuci wypowiadają się, że najważniejsze są dwa pierwsze lata życia. Po cichutku liczymy, że po drugim roku życia ilość rehabilitacji zmniejszy się i będzie to bardziej  kontrola w rozwoju. 

Obecnie jesteśmy w trakcie walki nie tylko o sprawną rączkę, ale również z asymetrią reszty ciała, które niejako rykoszetem ucierpiało z powodu  głównego urazu. Cały czas potrzebne są prywatne rehabilitacje. Dlatego zwróciliśmy się o wsparcie do Fundacji Otwarte Ramiona.