Cześć! Mam na imię Igorek. Urodziłem się 7 listopada 2004 roku. Nie była to najszczęśliwsza data w moim krótkim życiu. Czemuż Wyjaśnię w trakcie, a moją opowieść zacznę od wyjaśnienia mojej wrodzonej niechęci do lekarzy z dziedziny ginekologii i położnictwa. Pierwsza grupa lekarzy, z jaką się spotkałem, skazała mnie na śmierć. Miałem zaledwie 6 tygodni, gdy powiedzieli mojej mamusi, że płód jest martwy i przystąpili do zabiegu usunięcia mnie. Zrobili to, a gdy było już po wszystkim pocieszyli rodziców, że niestety nie było innego wyjścia!!!
Jak się czuła wtedy moja mamusia zgadnijcie sami. Ja, wyobraźcie sobie, czułem się nie lepiej, gdy celowali do mnie swoimi ostrymi przyrządami i chcieli zrobić krzywdę, a ja nie miałem gdzie uciec. Usunięty płód – niby ja (ha ha ha!) został przebadany, a wyniki po tygodniu mówiły, że był zainfekowany. Zostałem sam. Mamunia rzuciła się w wir pracy i ćwiczeń, żeby o wszystkim zapomnieć i jakie było jej zdziwienie i lekarza, który miesiąc później podczas badania USG stwierdził, że jest to 10 tydzień ciąży. To byłem znowu ja!!! Moja pierwsza historia i spotkanie z lekarzami znalazła swój happy end, bo dzisiaj żyję, a z medycznego punktu widzenia jest to niemożliwe, a więc cud! Ta niekompetencja lekarzy wyszła mi tym razem na dobre.

Pora, więc powiedzieć o tej drugiej historii, czyli o porodzie. Jak to było, zapytajcie moją panią położną, która mi w tym pomagała i uznała, że jestem na tyle duży i silny, że poradzę sobie i przejdę przez trudy porodu z głową dumnie uniesioną do góry. Co do pierwszego nie pomyliła się – byłem duży, a nawet o wiele za duży – ważyłem 4900 g, przy wzroście 62 cm. Gorzej rzecz wyglądała z tą głową, która ujrzawszy światło dzienne nagle zmieniła zdanie, co do oglądania z bliska personelu medycznego. Szczególnie pana doktora, który również pomógł mi w tym falstarcie, po którym zostałem w tyle za moimi rówieśnikami, bo pragnął zaoszczędzić 500 zł, karząc mamusi rodzić naturalnie, choć wiedział, jaki jestem duży. Pan doktor był zaspany o 5 rano, ale kto da mi teraz szansę dogonienia kolegów, bo chociaż nie znam się jeszcze na matematyce, będzie to duża wielokrotność tej oszczędności. Jak już wspomniałem moja głowa po męczarniach się urodziła, a pani położna – muszę przyznać – kawał kobitki, tak się jej uczepiła i zaczęła szarpać to w lewo, to w prawo, żeby tylko wyciągnąć na przekór. A co najgorsze postąpiła nie sportowo i zawołała koleżankę do pomocy. Ta zaatakowała mnie od tyłu wypychając mnie łokciem przez mamusi brzuszek, a gdyby i to nie pomogło, do akcji miał wkroczyć pan Stasiu. Gdy go zobaczyłem musiałem ustąpić. Nikt by dłużej nie wytrzymał, bo dodam, że tlenu już od dobrej chwili mi brakowało. Skapitulowałem. Wyrwały mnie, ale efekt zaskoczył chyba wszystkich, a najbardziej tatusia i mamusię, gdy zobaczyli bezwładnie zwisającą moją prawą rączkę – efekt ciągnięcia mojej głowy, a pani pediatra spokojnie oznajmiła, że najprawdopodobniej taki będzie już mój urok i tak już zostanie. Powiedzcie tylko, gdzie tkwi ten urok w pulchniutkiej rączce, która zwisa ze mnie jak za długa koszulka? Ja go nie widzę, a moi rodzice tym bardziej! Jeżdżą, więc ze mną od lekarza do lekarza, na konsultacje i turnusy rehabilitacyjne, gdzie dowiedzieli się, że to, co mi dolega, to porażenie splotu barkowego (dla niewtajemniczonych objaśnię, że jest to rozciągnięcie, przerwanie lub wyrwanie nerwów z rdzenia kręgowego – bezpośredni skutek ciągnięcia i kręcenia mojej główki!). Naprawdę przykra sprawa! Dostajemy coraz to nowe zestawy ćwiczeń od lekarzy, którzy próbują naprawić to, co inni przez swoją ignorancję lub niewiedzę skutecznie zepsuli. Ćwiczę, więc i ćwiczę… I powiedzcie, dlaczego ja, mając 3 miesiące, przećwiczyłem już więcej niż niejeden dorosły w swoim życiu?

igor2min

Kiedyś tak nie wyglądałem, jak na zdjęciu. Miałem gęste włosy, które jednak wytarły się o materac, gdy mamusia ze łzami w oczach zmuszała mnie do skomplikowanych ćwiczeń, nie patrząc na mój płacz.
Żyję jeszcze krótko, ale patrząc w przyszłość chciałbym mieć szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa, bo wy Duzi już wiecie najlepiej, jakie życie jest trudne, nawet dla ludzi zdrowych i w pełni sprawnych, i jak trudno im o pracę.
Jestem jeszcze mały i nie pomogę rodzicom w ratowaniu mojej rączki, dlatego liczymy na pomoc dobrych ludzi, którzy wspomogą nas w tym dążeniu. Bo choć my się nie poddajemy, nie jest nam łatwo. Wiem, że limit cudów dla mnie przeznaczonych już wyczerpałem, ale gdy tak sobie popłakuję podczas ćwiczeń, to myślę o tym jeszcze jednym, ostatnim – żeby być wśród tych lżejszych przypadków, w których nie będzie potrzebna operacja neurochirurgiczna (przeszczep nerwów). Marzę, więc, że będąc w Paryżu w „Jouvenet Clinique” prof. Alain Gilbert, u którego mam termin operacji ustalony na 16 lutego 2005, powie po konsultacji, że poprawa, jaką już widać (ruszam już dłonią i częściowo ręką) daje dobre rokowania na przyszłość i wystarczy dalsza rehabilitacja oraz zakup niezbędnych do tego sprzętów i urządzeń medycznych.

Z góry wszystkim dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie mojej historii oraz ewentualną pomoc w ratowaniu mojej rączki.

Igorek (oraz moja mamusia i tatuś: Paulina i Andrzej Bielańscy)