Na konsultacji z neurochirurgiem dr Bahmem, Mariusz został zakwalifikowany do operacji.
Wyznaczony został już jej termin – 24 listopada 2016.
Koszt operacji 900 euro.

Ktoś mi powiedział, że życie płynie dalej dla innych.  No właśnie dla innych bo nasze zatrzymało się 28 grudnia 2013 roku.

Ten dzień zmienił moje życie i mojej rodziny na zawsze,  nasze życie się zatrzymało.

Pamiętam jakby to było dziś, była sobota, mąż jak zwykle wyszedł z do20150909_183222mu by razem z bratem i kolegami jechać do pracy. To było kilka minut po 8 rano, wyszedł ale zaraz zawrócił i ucałował mnie, synka i córkę. Dziwne to było, zazwyczaj gdy wychodził mówił „buźka”, a tego dnia było inaczej, tak jak by czuł, że może nie wrócić już do domu i pożegnał się z nami… Kilka minut po 9 rano odebrałam telefon, który podała mi córka, zdziwiłam się, że dzwoni do mnie kolega męża a nie on sam. W słuchawce usłyszałam głos szwagra, który powiedział, że mieli wypadek i zaczął płakać a ja zamarłam. Powiedział mi jeszcze, że on i koledzy jadą karetką do szpitala, a Mariusza zabrał helikopter do Warszawy, do szpitala.

Gdy to usłyszałam myślałam, że umrę z rozpaczy. Pierwsze co pomyślałam to pytanie: co się dzieje z moim mężem, że musiał Go zabrać helikopter? Czy to nie oznacza, po pierwsze, że jest z Nim bardzo źle, a drugie co ja zrobię bez Niego, sama z dziećmi? Synek miał wtedy nie całe 11 miesięcy, a córka skończone 6 lat. Nie wiedziałam co robić, gdzie zabrano mojego Mariusza, do jakiego szpitala aby pojechać do Niego i być przy Nim. Kiedy było po 10 godzinie znowu zadzwonił telefon, tym razem było to połączenie z telefonu mojego męża, gdy odebrałam, pielęgniarka zapytała mnie czy wiem co się stało? Odpowiedziałam, że tak, że brat męża mnie powiadomił o wypadku. Kiedy zapytałam o stan Mariusza, pielęgniarka odpowiedziała tylko, że stan jest bardzo ciężki i żebym szybko przyjeżdżała, po czym podała adres, numer sali i się rozłączyła.

Natychmiast pojechałam do szpitala – mąż jako tako był przytomny, poznawał mnie, lecz był bardzo niespokojny. Lekarz prowadzący, powiedział żebym nie płakała, że będzie dobrze. Powiedział też, że zostały zrobione badania i największy problem jest z lewą nogą, która została poważnie złamana i trzeba będzie przeprowadzić operację. Poza tym męża czekała operacja żuchwy bo też poważnie została pęknięta. Ale przede wszystkim lekarz skupiał uwagę na nodze.

Po wszystkich badaniach i procedurach zapadła decyzja o przeniesieniu męża na Oddział Ortopedii. Byłam zdziwiona, że po tak ciężkim wypadku będzie przeniesiony ortopedię, więc zapytałam dlaczego. Lekarz odpowiedział tylko, że skoro mąż jest połamany to musi leżeć na ortopedii.

Przed przeniesieniem podano mężowi dokumenty do podpisania i już było coś nie tak.

Mąż nie miał władzy w ręku, jest leworęczny i nie mógł się podpisać, ręka była bezwładna, pytałam lekarza dlaczego tak jest i przypominałam mu, że mąż się skarżył na ból w barku i w piersi ale lekarz nic na to nie odpowiedział. Na ortopedii męża położono na korytarzu tuż przy pielęgniarkach. Pamiętam, że zapytałam dlaczego nie na sali a jedna z pielęgniarek odpowiedziała, że to dla Jego bezpieczeństwa. Musiałam wracać do domu więc się pożegnałam z mężem, nie sądziłam tylko, że na drugi dzień nie zastanę go na tym oddziale.

Z rodzicami męża umówiliśmy się, że najpierw oni pojadą rano do Mariusza a ja jak oni wrócą. Po niespełna dwóch godzinach wrócili, kiedy weszła teściowa to złożyła ręce i powiedziała bym się nie denerwowała, że Mariusz leży na OIOMie ponieważ serce Mu stanęło. Myślałam, że zawału dostanę jak to usłyszałam. Natychmiast pojechałam do szpitala. Mariusz nie przytomny leżał pod całą aparaturą, nie oddychał samodzielnie, cały był spuchnięty, tak że szyi nie było widać. To były straszne chwile, nie rozumiałam co się stało. Dzień wcześniej, kiedy zostawiałam męża na ortopedii był przytomny a na drugi dzień leżał na OIOMie w tak strasznym stanie. Lekarz nie umiał odpowiedzieć, dlaczego tak się stało, powiedział tylko, że możliwe, że od wszystkich poniesionych obrażeń serce Mariusza nie wytrzymało.

Ale mój mąż to silny człowiek po mimo trzech zatrzymań akcji serca udało się uratować Mu życie. Pielęgniarka, która była przy reanimacji mówiła mi później, że to silny chłopak, że bardzo chciał żyć.

Pamiętam, że później na OIOMie podszedł do mnie lekarz ordynator i powiedział mi i mojej siostrze, że mąż jest w takim stanie jakby skoczył do wody i kark skręcił, że jeśli uda Mu się przeżyć to w najlepszym wypadku będzie na wózku.

Życie dało Mu jednak więcej szczęścia w tym wielkim nieszczęściu, bo mimo przecież chodzi. Okazało się, że doszło do obrzęku i stłuczenia rdzenia kręgowego szyjnego i obrzęku mózgu, krwiaka podpajęczynówkowego i odmy opłucnej, czego nie wiadomo jakich powodów na oddziale SOR nie wykryto. Przez wiele  dni mąż był nieprzytomny. Powoli stan mojego męża się polepszał, po kilku operacjach nogi  i żuchwy zaczęto podejrzewać uszkodzenie splotu ramiennego lewego co później było już oczywiste bo nie odzyskał sprawności w ręku.

Dłoń była i jest do dzisiejszego dnia jak umarła. Badanie EMG wykazało ciężkie uszkodzenie włókien ruchowych wszystkich badanych nerwów długich (łokciowego, pośrodkowego i promieniowego).  Uszkodzenia włókien czuciowych nerwu łokciowego lewej kończyny górnej. Mariusz jest leworęczny. Tracąc władzę w lewej dłoni to tak jak by stracił obie, ponieważ prawą ręką nic nie umiał zrobić.

14 lutego mąż opuścił Szpital Bródnowski, który do tego czasu stał się naszym drugim domem. Codziennie spędzałam przy mężu po kilka godzin, pomagałam mu przy wszystkich czynnościach, karmiłam Go, przebierałam itp… Mąż uczył się od nowa chodzić i radzić sobie z codziennym życiem.

Z dnia na dzień straciliśmy życie jakie mieliśmy. Od dnia wypadku były to tygodnie pełne smutku i łez dla męża, dla mnie, dla naszych dzieci, całej rodziny która podpierała nas na duchu przez ten czas. W szpitalu obchodziliśmy pierwsze urodziny naszego synka, nie tak sobie to wyobrażałam, mieliśmy być razem w domu, wśród naszych bliskich, w szczęśliwej atmosferze ale mimo to dziękujemy, że mogliśmy być razem, nawet w szpitalnych murach.

Przez wiele kolejnych miesięcy Mariusz był rehabilitowany ale  żadne  zabiegi nie były w stanie przywrócić mu sprawności w  ręce, w której są zaniki mięśni i cała jest dużo chudsza od prawej zdrowej ręki.

Dopiero wizyta  u profesora Jorga Bahma dała nadzieje na częściowe usprawnienie dłoni i powrót czucia. Do tego jest potrzebna operacja przeszczepu nerwów. Operacja wiąże z ogromnym dla nas kosztem, dlatego apeluje do wszystkich o wsparcie, o szansę, o nadzieję aby Mój mąż mógł odzyskać jakąś część sprawności dłoni i pozbyć się tego strasznego bólu, który powoduje że traci chęci do życia, bo życie w ciągłym bólu jest przerażające. Proszę aby dano mu szansę powrotu do pracy którą utracił po wypadku. Aktualnie Mariusz jest na rencie, która liczy nie całe 900 zł. Dzięki operacji i późniejszej rehabilitacji Mariusz będzie mógł zginać razem wszystkie palce więc jakaś sprawność powróci.