Jesteśmy rodzicami 4 miesięcznej Wiktorii. Nasza córka urodziła się 27 czerwca 2007 roku w Szpitalu Rejonowym w Tomaszowie Mazowieckim. Wiktoria jest naszym pierwszym dzieckiem, a co za tym idzie niecierpliwie wyczekiwanym. Ten dzień był dla nas najszczęśliwszym a zarazem najgorszym dniem w naszym życiu. Wszystko zaczęło się o miesiąc wcześniej, więc sam ten fakt wzbudził w nas niepokój. Na dodatek mieliśmy też obawy co do wielkości dziecka, gdyż ostatnie badanie USG miałam robione 3 miesiące wcześniej. Badania odmówiono mi, ponieważ był strajk lekarzy. Rano zaczęłam krwawić, więc od razu pojechaliśmy do szpitala. Na izbie przyjął mnie lekarz, który stwierdził, że rozpoczęła się akcja porodowa. Od razu trafiłam na salę porodową i z niecierpliwością czekałam aż usłyszę pierwszy krzyk mojej córeczki. Dostałam zastrzyki rozkurczowe, żeby przyspieszyć cały poród. Wszystko trwało 5 godzin, a sam poród 15 minut i był tak ciężki, że sama położna nie mogła dać sobie rady, ponieważ główka wyszła jako pierwsza, lecz dziecko zaklinowało się prawym barkiem. Na dodatek wokół szyi owinięta była raz pępowiną. Od razu wezwano lekarza, który swoimi metodami – uciskając mój brzuch łokciami próbował jak najszybciej wydostać dziecko. Gdy maleństwo już się urodziło najgorsze myśli przeszły mi przez głowę, bo nie usłyszałam jej płaczu i nawet nie pokazano mi jej. Gdy się dopytywałam powiedziano mi, że wszystko jest w porządku.
Wiktoria ważyła 4000 g i miała długość 58 cm. W skali Agpar 6-7 / 8-8. Dopiero następnego dnia, gdy przyszła pani doktor pediatra dowiedziałam się, że nasz dzidziuś doznał okołoporodowego porażenia splotu barkowego prawego z zespołem Hornera. W dodatku urodziła się w umiarkowanej zamartwicy z obrzękiem mózgu. Kiedy lekarz mówił nam o tym wszystkim myśleliśmy, że to jakiś straszny sen. Ogarnął nas strach i przerażenie. Po tygodniu czasu zostałyśmy wypisane ze szpitala, a co najgorsze nikt nie raczył nam powiedzieć jak postępuje się w takich przypadkach, po prostu pozostawiono nas sam na sam z tym problemem. Dopiero od lekarza z Poradni Dziecięcej dostaliśmy tel. kontaktowe do szpitali i poradni rehabilitacyjnych. Skontaktowaliśmy się z panią dr M. Grodner i umówiliśmy się na pierwszy turnus rehabilitacyjny w Dziekanowie Leśnym. Wszystko jednak opóźniło się z powodu przebytego w międzyczasie zapalenia płuc i zapalenia opon mózgowych. Do pani Grodner trafiliśmy, gdy Wiki miała 2,5 miesiąca. Jej rączka była wtedy całkowicie bezwładna i nie wykazywała żadnych ruchów. Teraz Wikusia jest już po drugim turnusie w Dziekanowie Leśnym i efektem tej rehabilitacji jest nieznaczne podnoszenie rączki do góry. Niestety ostatnie badanie (EMG) potwierdziło tylko, iż uszkodzenie jest poważne i że sama rehabilitacja nie wystarczy. Jedyną nadzieją dla naszej córki jest operacja w Paryżu, którą może wykonać prof. A.Gilbert. Widzieliśmy kilku małych pacjentów po operacji i zrodziła się w nas nadzieja dla naszego maleństwa. Bez tej operacji i późniejszych rehabilitacji Wiktoria nie ma żadnych szans na normalne życie. Jej rączka stałaby się krótsza i zniekształcona. Nie odzyskałaby pełnej sprawności, co ograniczyłoby zdolność do wykonywania codziennych czynności. Naszym największym pragnieniem jest, aby nasza córeczka mogła wyjechać na operację do Francji, aby mogła uzyskać sprawność. Sama operacja kosztuje 5 tys. Euro!!! Nie jesteśmy w stanie uzbierać sami tak wysokiej kwoty, ponieważ tylko jedno z nas pracuje. Wciąż nie potrafimy otrząsnąć się po tragedii, jaka spotkała naszą Wikusię; ogarnia nas strach i bezradność wobec nieszczęścia naszej córeczki, ale wierzymy, że z Państwa pomocą uda nam się pomóc naszemu maleństwu, dać mu szansę na lepsze jutro.
Aby stan rączki Wiktorii uległ poprawie operacja musi odbyć się w ciągu najbliższych 2 miesięcy. Wiemy, że dzisiaj jest wszystkim ciężko, dlatego z całego serca prosimy choćby o niewielkie wsparcie finansowe. Będziemy bardzo wdzięczni za każdą okazaną pomoc.