Kochani, historia Julii Kujawskiej zaczęła się 21 kwietnia 2009 r. w szpitalu w Zduńskiej Woli. Dziś ma za sobą 13 lat życia i całą masę rehabilitacji i męczących ćwiczeń.

Poród był ciężki i trudny. Dzień przed narodzinami Julii zgłosiłam się do szpitala, gdzie dostałam zastrzyk, który miał przygotować mój organizm do porodu. Około godziny 22 zaczęły się delikatne skurcze. Nad ranem zrobiono mi KTG i lekarz zadecydował, że mogę już rodzić. Wzięto mnie na porodówkę.

Tam zaczęło się piekło…

Juleczka nie była, aż tak duża, ale z racji tego, iż od połowy ciąży mówiono, że dziecko ułożone jest pośladkowo, poród miał odbyć się przez cesarskie cięcie.
Tak się jednak nie stało. Lekarz, który prowadził ciążę po podjęciu decyzji o porodzie zniknął, a ja zostałam z innym, który jak stwierdził: „przekręci córkę w brzuchu”. Tak też zrobił. Kiedy około godzinę przed pojawieniem się Julii na świecie zaczęło spadać jej tętno, na sali zaczął panować chaos, wezwano ordynatora. Jemu też ciężko było wydostać córkę… Kiedy to już się udało, poprzez rzucenie się na mój brzuch trzech osób, mała nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Była sina, nie ruszała się. Kiedy zaczęła płakać, myślałam, że wszystko co złe, już za nami. Myliłam się…

Koszmar dopiero się zaczął – okazało się, że Juleczka urodziła się w silnej zamartwicy dostając zaledwie 3 punkty w 10 stopniowej skali Apgar, doznała także okołoporodowego porażenia splotu ramiennego typu Erba.

Dziecko nie ruszało ręką. Leżała ona bezwładnie obok reszty ciała. Po wyjściu ze szpitala zaczęliśmy szukać pomocy, niestety bezskutecznie. Nikt nie wiedział jak nam pomóc. Na szczęście niedaleko naszej miejscowości znaleźliśmy lekarza, który podjął się rehabilitacji Julii. Pierwsze miesiące nie przynosiły żadnych efektów. Po trzech miesiącach córka zaczęła delikatnie podnosić rączkę do góry. Płakaliśmy patrząc na to i ogarniała nas nadzieja, że jeszcze wszystko wróci do normy (jak nas zapewniali w szpitalu).

Tak pod hasłem „rehabilitacja” minęły nam 4 lata…

Aż pewnego dnia okazało się, że konieczna będzie operacja. Do dziś dnia nie jestem w stanie opisać tego, co poczułam słysząc, że moje maleńkie dziecko będzie musiało przejść przez taki koszmar. Miałam wrażenie, że świat nam się zawalił, że wszystko to, o co walczyliśmy przez te 4 lata nie miało sensu… Początkowo operacja miała zostać przeprowadzona w Niemczech w Aachen. Jednak okazało się, że w Polsce, w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach jest oddział neurochirurgii i tam będzie możliwe przeprowadzenie operacji.

13 lutego zjawiłyśmy się na Oddziale Neurochorurgii w Katowicach, a następnego dnia (w Walentynki) zabrano Julkę na salę operacyjną… To były ciężkie do wytrzymania i długie godziny oczekiwania na jakąś informację od lekarzy. Po prawie 10 godzinach operacji zobaczyłam Juleczkę… nie byłam w stanie opanować łez, za to ona bardzo po cichu powiedziała, żebym włączyła jej Kucyki Pony. Cały stres minął…

Po trzech tygodniach od operacji w końcu mogliśmy „uwolnić” rączkę.

Ja jako matka doszukiwałam się złych rzeczy… całe szczęście dziś, gdy niebawem minie rok od operacji, Julcia i jej rączka mają się dobrze.

Podczas konsultacji z lekarzem, który operował Julcię usłyszeliśmy, że nasze dziecko to ewenement, jedno na milion jeśli chodzi o regenerację zoperowanego nerwu.
To były cudowne słowa, słowa które dodały nam siły do walki o jeszcze większą sprawność w rączce Luli.

13 lat później…

Julia, to pełna emocji dziewczynka, nastolatka, której największą miłością są zwierzęta, konie. Jej marzeniem jest w przyszłości zostać weterynarzem ze specjalizacją konną. Od dwóch lat wolne chwile staramy się, by wypełniać jej spotkaniami z końmi.
Od około roku niestety musieliśmy zaprzestać rehabilitacji, ponieważ córkę zaczęła bardzo boleć ręka, która puchła, drętwiała.

Z tego powodu Julia musiała zaprzestać tańczyć pole dance, które tak bardzo sprawiało jej przyjemność…

Aktualnie jesteśmy w trakcie badań i mamy nadzieję, że nasza córka nie będzie musiała mieć kolejnej w swoim krótkim życiu operacji…