Wioletta, to młoda kobieta, mama dwóch pełnoletnich córek i sześcioletniego synka, którego wychowuje samotnie. Od jakiegoś czasu czuła się nieco gorzej, ale w nawale codziennych obowiązków, nie zwracała na to uwagi. Do czasu… W końcu czuła się tak źle, że musiała skonsultować się z lekarzem. Diagnoza okazała się straszna. Lekarz wyjaśnił, że objawy, z którymi przyszła są wywołane rakiem trzustki. Niestety nowotwór dał już przerzuty na wątrobę, do głowy, na skórę i nerkę. Dzięki wspaniałemu lekarzowi onkologowi, który opiekuje się Wiolettą, znalazła ona szybką pomoc w szpitalu, gdzie wdrożono immunoterapię oraz chemioterapię. A ściśle mówiąc 3 różne chemie. To wszystko daje nadzieję na pokonanie choroby. Naprawdę jest ogromna szansa! Niestety, leczenie pochłonęło już wszystkie oszczędności rodziny, a rachunki nie maleją… Bardzo prosimy o wsparcie i pomoc w ratowaniu życia Wioletty!
Mam na imię Wioletta.
Jestem mamą samotnie wychowującą 6 letniego syna. Mam też dwie cudowne, pełnoletnie córki.
Moje życie załamało się w lipcu 2022 r. kiedy otrzymałam diagnozę: nowotwór złośliwy trzustki. Ta straszna informacja odmieniła świat mój i moich dzieci o 180 stopni.
Mam dopiero 47 lat i wydawałoby się, że całe życie przed sobą. Nic nie wskazywało tego co mi się przytrafi. Ot zwykła codzienność, praca dom, poświęcenie całego możliwego czasu synowi, który wymaga specjalistycznej opieki i rehabilitacji ze względu na obniżone napięcie mięśniowe.
Od jakiegoś czasu zaczęłam się gorzej czuć, ale nie zwracałam na to większej uwagi, zrzucałam to na stres i gonitwę o jak najlepszy rozwój mojego syna.
Objawy mogłam ignorować przez jakiś czas, ale w końcu mój stan zdrowia tak się pogorszył, że musiałam skonsultować się z lekarzem. Bóle brzucha, ciągłe wymioty i niekontrolowana utrata wagi, zmusiły mnie do wizyty u gastrologa. Diagnozę otrzymałam 13 lipca 2022 r. To był najgorszy dzień w moim życiu. Diagnoza obudziła we mnie lęk, jakiego wcześniej nie znałam. Jednak to nie o siebie się bałam, lecz o mojego malutkiego synka, dla którego jestem jedynym rodzicem. Ten lęk już mnie nie opuścił. Jest ze mną codziennie, przez cały czas. Z nim się budzę i z nim zasypiam, o ile w ogóle zasnę. Co będzie z moim synkiem, kiedy mnie zabraknie? Ona tak bardzo mnie potrzebuje!
Na szczęście mam oparcie w moich najwspanialszych córkach. To dzięki nim nie załamałam się tylko zaczęłam szukać pomocy. Wsparły mnie psychicznie, ale i finansowo. Dzięki ich interwencji udało mi się szybko dostać do lekarza onkologa. Niestety prywatnie, bo w Narodowym Funduszu Zdrowia, kolejka była bardzo długa. Dlatego wszystkie badania, testy oraz kolejne konsultacje pochłaniały coraz większą część oszczędności moich i moich córek. Niestety przynosiły też coraz gorsze wieści…. Okazało się, że mam przerzuty.
Kolejne badania wskazywały kolejne miejsca w moim organizmie, które zaatakował rak. Okazało się, że mam przerzuty do wątroby, guzy w głowie, przerzuty na nerkę. Rak nie oszczędził nawet mojej skóry, wykryto u mnie czerniaka złośliwego.
Ale się nie poddałam. W dużym stopniu to zasługa wspaniałego lekarza onkologa, który dał mi nadzieję i razem ze mną podjął się zawalczyć o moje życie. Na cito zakwalifikował mnie do leczenia i znalazł dla mnie miejsce w szpitalu. Zaczęłam otrzymywać immunoterapię, która dała nadzieję, że będę żyć! Następną dobrą informacją było zakwalifikowanie na chemioterapię. A ściśle mówiąc na trzy różne chemie.
Wdrożona terapia jest dla mnie bardzo obciążająca i osłabiająca, ale przynosi efekty! Nie poddawałam się i pomimo złego samopoczucia i bólu walczyłam dla swoich dzieci.
Niestety grudzień 2022 roku przyniósł złe wiadomości…
3.12.2022 podczas czwartej chemii okazało się, że wystąpiła u mnie żółtaczka, ostre zapalenie wątroby oraz cukrzyca insulinowa. Słowa które wtedy usłyszałam podłamały mnie: „Pani Wiolu, zostaje Pani w szpitalu”. Wyniki badań przyniosły kolejne złe wiadomości: brak efektów w leczeniu. Następna wiadomość jaką usłyszałam zawaliła mój świat… ,,Czas pożegnać się z najbliższymi”.
Nie chciałam się z tym pogodzić. Nie wierzyłam, że to może być prawda! Nie zrezygnowałam z leczenia i w niedługim czasie nastąpił progres! Leki zaczęły działać, a we mnie wstąpiła nowa nadzieja!
Radość nie trwała długo. Zaledwie kilka dni później, 8.01.2023, moje wyniki znowu się pogorszyły. Lekarze widząc moją determinację, postanowili pomóc mi i wdrożyli dodatkowy lek. Po kolejnych 17 dniach dostałam warunkowy upragniony wypis ze szpitala, mogłam wrócić do rodziny.
Moja codzienność to teraz regularne wizyty w szpitalu. Jeżdżę na badania 3 razy w tygodniu. To prawdziwa wyprawa bo szpital jest oddalony od mojego miejsca zamieszkania o 60 km. Nigdy nie wiem czy po konsultacji będę mogła wrócić do domu czy może zostanę zatrzymana na oddziale. Wszystko uzależnione jest od wyników badań.
Sytuacja jest dla nas bardzo ciężka, szczególnie w czasie wzrastającej inflacji. Większość pieniędzy pochłania mi samotne wychowanie i utrzymanie syna. Przez to brakuje mi pieniędzy na leczenie.
Mam ogromne wsparcie w moich córkach, ale one oddały mi wszystkie swoje oszczędności. Ja sama od diagnozy nie mogę pracować.
Decyzja o założeniu zbiórki oraz apel o wsparcie nie była prosta. Gdybym nie była motywowana lękiem o mojego synka, być może nigdy bym się na to nie zdecydowała. Ale muszę zrobić wszystko co w mojej mocy, aby go nie opuścić. Ma dopiero 6 lat i choć ma dwie cudowne siostry, to one nigdy nie zastąpią mu mamy… A ja chcę widzieć jak on dorasta, niczego bardziej nie pragnę jak wprowadzić go w dorosłość!
Bardzo proszę wszystkich o pomoc, o przekazanie darowizny lub 1,5% na moje leczenie. Każda złotówka jest na wagę mojego życia, każda pomoże mi walczyć z chorobą.
Bez dalszego kosztownego leczenia i terapii NIE DOŻYJĘ 7 URODZIN SYNA.
Dziękuję
Wioletta Sobolewska