Całe życie pomagałam innym. Jako pielęgniarka na oddziale onkologicznym widziałam wiele. Radość pacjentów, kiedy o własnych siłach opuszczali oddział po zwycięstwie nad rakiem. Strach innych przed tym, czy ich życie właśnie dobiega końca. I łzy… Morze łez przepłakanych przez chorych i ich rodziny… Teraz sama znalazłam się po drugiej stronie. Potwór zaatakował mnie znienacka. Wiem, co przede mną i wiem także, że tak łatwo się nie poddam – nie chcę zostawić moich dzieci bez mamy…

Nowy rok powinien przynosić ze sobą nadzieje na lepszą przyszłość. Blisko pół życia pracuję w szpitalu dziecięcym, chciałam pomagać cierpiącym dzieciom. Chciałam pojechać z moją rodziną na wakacje… Wszystko chciałam, ale musiałam moje plany odłożyć na półkę. Rak miał wobec mnie inne plany… Regularnie sama badałam piersi. W przeszłości wykryto w nich torbiele. Zawsze miałam na uwadze, żeby tego pilnować. Mam wrażenie, że im bardziej się uważa i sprawdza, tym mniej się widzi.

Przy którymś badaniu wyczułam w piersi guzek.

Był inny w dotyku niż torbiele, dlatego od razu umówiłam się na USG. Lekarz niczego przede mną nie ukrywał. Usłyszałam tylko: „To na pewno rak. Potrzebne są kolejne badania”. Skierowano mnie do centrum onkologii. Dodatkowe badania, pobieranie krwi, biopsja – wszystko działo się, jakby obok mnie… Pamiętam pielęgniarki, które przechodziły korytarzem. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, dlaczego nie jestem teraz w pracy tak jak one, tylko leżę w szpitalnym łóżku…

Renata Szymczyk; Fundacja Otwarte Ramiona

Oczekiwanie na wynik biopsji był najgorszym czasem dla mnie i mojej rodziny.

Minuty mijały mi jak godziny, dni jak miesiące… W głowie miałam kłębowisko myśli. Co ze mną będzie? Moje dzieci są jeszcze takie małe… Czy mój mąż sam sobie poradzi? Wynik był najgorszy z możliwych. Złośliwy rak piersi. Rak, rak, rak… Jako pielęgniarka przepracowałam na oddziale onkologicznym kilkanaście lat. Wiem, jak wyglądają ludzie trawieni przez nowotwór, jak wyniszczone jest ciało po chemioterapii… W pewnym momencie spojrzałam w lustro i powiedziałam: STOP! Myślę dokładnie tak, jak nie powinnam myśleć! Ile razy mówiłam pacjentom, że rak to nie wyrok. Mam dla kogo żyć i będę żyć! Marysia i Adaś to moje światełka nadziei. Nie poddam się na pewno bez walki. Przygotowuję moje dzieci na to, że będę się zmieniać. „Mamusiu, czy wypadną ci włosy?”, „Mamo, będziesz miała siłę, żeby pobawić się z nami?”. Jeszcze mam, ale nie wiem, jak długo…

Renata Szymczyk; Fundacja Otwarte Ramiona

Szczęście w nieszczęściu mój rak postanowił zawładnąć tylko moją piersią. Przez to, że nie jest nigdzie rozsiany, nie mogę liczyć na leczenie zrefundowanym lekiem Perjeta. W badaniach klinicznych ten lek wykazuje bardzo dobre wyniki w czasie leczenia raka piersi. Trafia dokładnie w tego potwora i zamyka mu drogi rozwoju. Mi pozostaje jedynie podawanie chemii ogólnej. Nie chcę się poddać, wiedząc, że mam szansę skorzystać z lepszego leczenia. Jedyną przeszkodą, aby żyć, są pieniądze na lek. Leczenie obejmuje podanie 6 dawek leku w trzytygodniowych odstępach…

Bez Waszej pomocy pozostanie mi jedynie nadzieja. A Marysia i Adaś potrzebują mnie – zdrowej i żywej. Proszę tylko o szansę na życie!

Renata